Artykuły
Szachy: gra dla cierpliwych?

Szachy: gra dla cierpliwych?

louisathomas
| 51 | Ciekawostki i zabawa

Dzień, w którym na świat miała przyjść moja córka, zbliżał się wielkimi krokami. Nie miałam zbyt wiele do roboty, oprócz czekania. Kolejny dzień minął. Nie mogłam skoncentrować się na pracy. Kolejny dzień, potem jeszcze jeden. Nie umiałam pisać; słowa nie chciały układać się w logiczne zdania. Nie mogłam spać. Kiedy próbowałam czytać, moja uwaga gdzieś uciekała. Kolejny, kolejny, kolejny.

Nie mogłam grać w szachy - albo nie powinnam była grać w szachy, ale grałam.

Grałam w szachy bardzo mało. Wcześniej miałam nawyk grania 30-minutowego rapida co wieczór. Rzadko zdarzało mi się ominąć jakiś dzień. Zazwyczaj próbowałam grać w momencie, kiedy dawałam radę się skoncentrować i byłam w stanie wygospodarować całą godzinę, aby myśleć tylko o szachach. Grałam, nawet jeśli oznaczało to wykonywanie szybkich ruchów w trakcie pisania, kiedy goniły mnie terminy. Grałam na moim telefonie, kiedy siedziałam w samolocie, czekając na start, a nawet zdarzyło się, że grałam na centralnym korcie Wimbledonu.

Roger Federer at Wimbledon

Roger Federer podczas Wimbledonu. | Photo: Louisa Thomas. 

Idea grania rapidów była prosta: moje umiejętności szachowe miały ulec poprawie dzięki codziennej dyscyplinie. Ćwiczenia i zadania, które robiłam, były bardzo pouczające, ale nie da się zastąpić nimi prawdziwej partii. Potrzebowałam doświadczenia z tykającym zegarem. Musiałam wymyślić, jaki repertuar najbardziej pasuje do mojego stylu, a najlepszym sposobem, aby to zrobić, wydało mi się po prostu popróbować wielu różnych otwarć przez pewien czas. Jednak aby myśleć o repertuarze, musiałam odkryć swój styl.

Próbowałam 1.e4, potem przerzuciłam się na 1.d4. Próbowałam Najdorfa, odważyłam się na Grunfelda. Posmakowałam szkockiej i katalońskiej, pozwoliłam moim przeciwnikom zagrać Benoniego. Codziennie, kiedy już kończyłam grać, przyjemnie spędzałam czas, analizując swoją grę. Korzystałam z książek szachowych, aby sprawdzić, co w danej pozycji jest polecane, a czego lepiej unikać. Czasami zdarzało mi się wykorzystać to w kolejnych partiach. Kiedy kończyłam analizę, uruchamiałam komputer i sprawdzałam, co zrobiłem dobrze, a co niekoniecznie.

Ruch białych, które matują w 99 ruchach.

Zaczęło to przynosić pewne efekty. Moja gra stawała się coraz lepsza. Nie było to stałe, bardziej przypominało skoki. Mój ranking online to szedł w górę, to spadał, a następnie utrzymywał się na stałym poziomie - ale byłam pewna, że jeśli nadal będę pracować, ponownie zaliczę progres. I tak się rzeczywiście stało. Nabrałam pewności w kilku otwarciach, wiedząc już, kiedy powstają ostre pozycje, a kiedy nieco bardziej nudne. Zaczęłam dostrzegać pewne schematy i dbać o koordynację figur. Przegrałam całą masę partii na czas, ale potem coraz lepiej dysponowałam czasem, szczególnie w początkowej fazie partii, kiedy to mogłam coraz bardziej polegać na teorii debiutów, którą opanowałam, zamiast liczyć warianty od początku partii (przynajmniej wtedy, gdy pamiętałam warianty, co, muszę przyznać, zdarzało się jednak dosyć rzadko).

Zidentyfikowałam niektóre z moich największych słabości (słaba pamięć, skłonność do marnowania czasu na panikowanie, nawyk do niedoliczania wariantów do końca... Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo) oraz pracowałam nad sposobami, aby je zminimalizować lub całkowicie przezwyciężyć.

clock calendar

Jednak w miarę jak data rozwiązania się zbliżała, zauważyłam, że idzie mi coraz gorzej. Zaczęłam szaleć. Traciłam noc za nocą. Przegrywałam w sposób, w jaki przegrywałam już wcześniej, a także znajdowałam nowe drogi do porażki. Czasami przegrywałam już w debiucie. Czasem jakimś cudem udało mi się zdobyć jakiegoś pionka lub wywrzeć presję po groźnej linii. Zdarzało mi się nawet mieć przewagę całej figury. Jednak moje nawyki wykonywania leniwych ruchów, psucia swojej pozycji i zostawiania gońców pod biciem, dawały się we znaki coraz bardziej. 

Kilka partii to prawdziwy festiwal horroru, spektakularny pokaz całkowitej nieporadności. Była taka partia, w której mój przeciwnik przeoczył mata dwukrotnie, tylko po to, aby dać mi skoczka (a gdyby nie mój błąd, byłyby to dwa skoczki). Jednak zanim mogłam pomyśleć o zrealizowaniu swojej wielkiej przewagi, oddałam skoczka z powrotem, zepsułam swoją pozycję, a mając praktycznie przegraną pozycję, wykonałam serię panicznych ruchów. W końcu poddałam się, kiedy mój przeciwnik zrobił widełki na mojego króla i hetmana.

Żadna przewaga, nieważne jak duża, nie jest pewna.

Byłam niecierpliwa. Moja pewność siebie spadła. Moje morale było słabsze. Moja gra już się nie polepszała. Tak naprawdę powielałam te same błędy. Mało tego, szachy nie sprawiały mi już przyjemności. Dni mijały, a moje myśli były gdzie indziej. Ostatecznie zaakceptowałam trudną prawdę: czasami lepiej zrobić sobie przerwę. Szachy istnieją od setek lat. I będą istnieć nadal, kiedy będę gotowa, aby do nich wrócić.

Kiedy ostatecznie trafiłam na porodówkę, nie powstrzymało mnie to przed robieniem szachowych zadań. Ból przychodził falami. Próbowałam skupiać moją uwagę na królu, spacerującym po szachownicy na moim ekranie. W miarę jak zegar tykał, czekając aż ruszę się swoim skoczkiem, liczyłam minuty pomiędzy skurczami. Każda minuta wydawała się być godziną, a godzina wiecznością. Była 23:00, potem północ. Powinnam była próbować zasnąć; oczywiście wiedziałam, że minie wiele miesięcy lub lat zanim się porządnie wyśpię, jednak ganiałam po szachownicy wieże i hetmany.

Najbardziej ucierpiał mój zmysł taktyczny, na tym polu przegrywałam większość partii. Być może nawet niemal wszystkie. Nie pamiętam o ile dokładnie spadł mój ranking tej nocy, ale z pewnością dużo. Kilka tygodni później całkowicie wymazałam historię mojej taktyki i byłam zdeterminowana, aby zacząć od początku. Jednak tej konkretnej nocy, kiedy rodziłam, nie byłam w stanie policzyć dalej niż na dwa ruchy do przodu. Po prostu liczyłam sekundy i przesuwałam figury tak długo, jak tylko mogłam.

Jednak nie dało się ignorować tego, co się działo, przez zbyt długi czas. Następnego ranka trzymałam moje płaczące, małe dziecko. Na krótki moment mój umysł skierował się na szachy.

Ona jest moim królem, pomyślałam, trzymając ją na rękach, myjąc i przewijając. Ona jest najważniejsza. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, poświęcę wszystko, aby ją wesprzeć i obronić.

A potem, pomyślałam, będzie niczym pionek, stawiając po jednym kroczku. Potem przemieni się w skoczka, będzie skakać i robić gwiazdy, czasem się przewróci. Potem w gońca, odważy się na nowe, bardziej odległe rzeczy. Pewnego dnia zostanie wieżą: silną, solidną, potężną, będzie iść przed siebie pewnym krokiem, wiedząc, co jest dobre, a co należy poprawić.

A na końcu będzie królową.

chess queen

Jej mała główka leży na moim brzuchu, nasze serca biją mocno. Tak, pomyślałam w duchu. Będzie miała tę siłę, ten potencjał, tę moc. Pewnego dnia będzie królową.

null


Louisa Thomas jest amerykańską pisarką, autorką dwóch książek (w tym: Nadzwyczajne życie Pani Adams), regularnie pisze dla NewYorker.com, była pisarka i edytorka Grantland.com, "obsesyjna" entuzjastka szachów i tenisa. Możesz śledzić ją na Twitterze.